Dla mnie nie potrzeba było wojen. Wystarczyła mi jedna — moja własna z samą sobą. Przeciwnikiem był alkohol. Gdy na początku delikatnie mnie pieścił, nawet nie wiedziałam, kiedy wpadłam w jego sidła. Rozdzierał mnie swoimi pazurami, ale wtedy nie protestowałam, wtedy widziałam w nim przyjaciela — kogoś, dzięki czemu stawałam się odważna i mogłam przenosić góry. Tańczyć w klatkach na dyskotekach, a nawet jeździć z obcymi mężczyznami taksówkami. Kiedy poszłam na wymarzone studia, chciałam je skończyć, chciałam być pilną studentką. Ale czy byłam? Studia skończyłam, ale aniołem nie byłam. Pamiętam swój pierwszy egzamin, który oblałam — była to też „zerówka”. Poszłam zupełnie nieprzygotowana, liczyłam na jakiś cud, ale cudu nie było. Był natomiast kac oraz moralniak, że po pijanemu z dyskoteki wyszłam zupełnie pijana z obcym facetem. Pojechaliśmy do niego do domu i wiadomo, czego chciał. Ja zaprotestowałam. Nic mi nie zrobił — może dlatego, że miał rodzinę, a może dlatego, że sam był za bardzo pijany.
Rano zamówił mi taksówkę. Jechałam przerażona — co ja wyprawiam? Wtedy przyciągałam facetów jak magnes.
Jadąc w taxi, rozmyślałam, gdy nagle taksówkarz zapytał, czy się z nim nie umówię. Serio? Udało mi się spędzić noc bez gwałtu, ale czy byłam za to wdzięczna? Może na początku. Bo w tamtych latach nie byłam za nic wdzięczna — przecież wszystko mi się należało. Bardzo nie lubię wracać do takich wspomnień. Mam je gdzieś głęboko zakopane, ale jak widać, szuflada wspomnień się czasami wysuwa. I widzę, że mój anioł stróż miał nade mną pieczę. Alkohol to drapieżca — teraz to dopiero widzę. Niszczy człowieka od środka i na zewnątrz. W sobotę jechałam do mojej sponsorki na ślub kościelny — piękna ceremonia. Wyglądała jak anioł, zresztą w jednej z dedykacji napisałam jej: „dla mojego ziemskiego anioła”. Tak, jestem bardzo wdzięczna, że trafiłam akurat na nią, bo jest stworzona do tego, aby mieć podopieczne. Ja na razie nie mam nikogo — może kiedyś? Ale chcę dokończyć myśl. Jadąc autobusem na ceremonię, zobaczyłam w autobusie kobietę — ciężko stwierdzić, czy pijaną, czy na kacu, bo wygląd doprowadził mnie do dreszczy. Brudna, czerwona twarz — wręcz fioletowa, brak uzębienia, a jeśli były, to jakieś czarne prześwity. Oko podbite, włosy tłuste, w łachmanach i bardzo głośna. Teraz, gdy widzę takie kobiety, nie mogę przestać się na nie gapić — po prostu w każdej z nich widzę siebie.
Pewno kiedyś też wrócę do domu z limem, podbita — ale jest to silniejsze ode mnie. Najpierw czuję strach, a potem niebywałą wdzięczność, że nie jestem jedną z nich. Jechałam trzeźwa, szczęśliwa, pomalowana, ładnie ubrana i wdzięczna za wszystko i wszystkich. Tak wiele zawdzięczam wspólnocie AA, ale także rodzinie, przyjaciołom oraz sile wyższej — tak jak ja ją rozumiem. Dla mnie tą siłą jest Bóg — nie wiem, czy ten z obrazka z wyciągniętą dłonią, ale od tej dłoni się wszystko zaczęło. Ta dłoń była skierowana do mnie i tylko do mnie — jakby po latach picia w końcu coś zaczynało do mnie docierać. Wyciągnięta dłoń Jezusa czekała przez tyle lat na mnie, ale spoza butelek nikogo nie widziałam. Nie widziałam rodziny ani znajomych. Koleżanki, które nie dotrzymywały mi tempa w piciu, zamieniłam na kolegów — gdzie było mnóstwo alkoholu, trawki, czyli balangi do rana. Wydawało mi się wtedy, że to pełnia szczęścia — że przecież piją wszyscy. Jak bardzo się myliłam. Jak bardzo bym chciała cofnąć czas — ale wiem, że to niemożliwe. Nie mogę się użalać, bo trzeba cieszyć się tym, co mamy dziś. Kiedy alkohol złapie cię w sidła, jesteś tylko marionetką — zwykłą kukłą. Bo jak często po pijanemu robiłam jakieś przedstawienia. W domu, u znajomych — wszędzie, gdzie przekraczałam zdrowy rozsądek w piciu. Alkohol prowadził mnie na smyczy, a z każdym łykiem popuszczał smycz, abym mogła wolno biegać i robić z siebie wariatkę. Ubliżać rodzinie, znajomym, obcym. Nie potrafiłam sobie radzić z emocjami — dlatego piłam. Tak bardzo kochałam ten stan upojenia, aż nadszedł taki dzień, że miałam obrzydzenie do siebie i do alkoholu. Niestety było już za późno, aby się zatrzymać.
Pewnego dnia czułam wstręt, a i tak dalej piłam. Sama do siebie mówiłam: „Przecież nie chcesz, źle się czujesz — to dlaczego znów budzisz się na kacu z potwornymi lękami?” Kiedy czytałam Wielką Księgę, natrafiłam na takie zdanie: „Nadejdzie taki dzień, że nie będziesz mógł żyć z alkoholem i bez niego.” I wtedy zrozumiałam, że ten fragment dotyczy mnie. To było straszne — że przez tyle lat się oszukiwałam. Oszukiwałam siebie i innych. Kiedy na wczasach w Turcji obserwowałam tych wszystkich pijanych ludzi, widziałam w nich siebie. Jak cudownie być trzeźwą — widzieć, słyszeć, dobierać sobie towarzystwo takie, jakie mi pasowało. Nawet jak przez parę dni byłam ciągle sama — było mi cudownie. Bez kłótni, wyzwisk — sama ze sobą. Postanowiłam być dobra dla samej siebie. Drugi raz spędziłam trzeźwe urodziny. Kiedy piłam, alkohol zabrał mi resztki szacunku do samej siebie. Byłam obdarta z uczuć. Ludzi dzieliłam tylko na tych, którzy ze mną piją, lub takich, co nie chcieli pić.
Obecnie mam 13 miesięcy trzeźwości i jestem niezwykle wdzięczna za to, co mam. Jestem wdzięczna za osoby, które mnie nie porzuciły. Dzięki programowi AA nauczyłam się żyć na nowo — to tak, jakbym się narodziła na nowo. Czasami mam gorsze dni, było też tak, że przestałam chodzić na mityngi, nie dzwoniłam do innych alkoholików, nawet do sponsorki. Ale to doprowadziło mnie do tego, że znów marzyłam, żeby się napić, znów byłam na wkurwie, a życie było do bani.
To doświadczenie utwierdziło mnie, że nie mogę żyć bez wspólnoty, bez rozmów, bez czytania literatury, bez niesienia posłania innemu alkoholikowi, który wciąż cierpi. Dziś czuję się cząstką tej wspólnoty, uwielbiam tych ludzi, którzy są dla mnie serdeczni. Zrozumiałam, że na tym świecie są też dobrzy ludzie.
Tydzień temu prowadziłam pierwszy raz mityng i bardzo się denerwowałam, choć jak siadłam na miejscu i wzięłam dzwonek do ręki, cały strach odszedł. Przypomniały mi się słowa sponsorki: „Weź ze sobą Boga i zdaj się na niego.” Tak też zrobiłam.
Dużo lepiej mi się żyje na trzeźwo, ponieważ proszę o kierunek i radę mojego Boga. Uczę się, by nie oceniać ludzi, uczę się, by być bardziej cierpliwa — choć nie jest to proste, ale efekty widać w moim wyglądzie i zachowaniu. Koleżanki z pracy twierdzą, że bardzo się zmieniłam na plus, że jestem inną osobą.
Tak, lubię być taka jak dziś: trzeźwa, zadbana, spokojna, a nade wszystko — uśmiechnięta. Tak, uśmiech towarzyszy mi codziennie. Kiedyś byłam ciągle smutna, zapłakana, rozdrażniona, oczy czerwone, na wiecznym wkurwie o wszystko. I ciągła nienawiść do ludzi — tzn. mam tu na myśli mojego byłego męża.
Dzięki programowi odpuściłam mu wszystko. Po rozwodzie nawet dwa razy wiózł mnie autem, bo go o to poprosiłam. Moje życie się zmieniło — i ja też. Taka chcę pozostać już zawsze, ale moje „zawsze” to tylko 24 godziny, ponieważ jestem alkoholiczką i zawsze muszę o tym pamiętać.
Wdzięczna Agnieszka z grupy „Znicz”
|
|
|
|